piątek, 24 listopada 2023

Inne spojrzenie na problem rasizmu w USA i Europie

Przedwczoraj wieczorem zupełnie przypadkowo trafiłem na film dokumentalny pt. "Ustalone z góry".

Miałem ochotę na dokument ale niekoniecznie o tej tematyce i to jeszcze w serwisie Netflix.

Tak, z góry założyłem, że będzie to materiał obciążony lewackim bełkotem i totalną krytyką postaci Donalda Trumpa.

Ale zanim mój palec na pilocie zdążył kliknąć i zmienić oferowany program wyświetlił się fragment zapowiedzi treści wspomnianego dokumentu.

We fragmencie tym młody Amerykanin z dużym zaangażowaniem mówił o historii niewolnictwa w Europie oraz Ameryce. Otóż według słów tego młodego człowieka czarni niewolnicy zastąpili wykorzystywanych w ten sam sposób ludzi pochodzących z Europy Wschodniej. Czarni okazali się ostatecznie lepszym materiałem na niewolników bo... W przeciwieństwie do białych Słowian nie mogli zbiec i wtopić w miejscową ludność.

Teza ta zaciekawiła mnie na tyle, że postanowiłem obejrzeć film "Ustalone z góry".

Nie będę go tu streszczał. Jak ktoś chce to sam powinien obejrzeć.

Gdzieś w połowie filmu miałem kryzys i znów pomyślałem o przerwaniu jego wyświetlania na ekranie domowego telewizora. Jednak problematyka czarnych gett i białej supremacji gdzieś w dalekiej Ameryce okazała się dla mnie jako białego Słowianina z Europy Wschodniej tematem dość egzotycznym.

W tym momencie młody Amerykanin przypomniał mi, że jeszcze na początku XX w. Polacy i Włosi nie byli w społeczeństwie amerykańskim traktowani jako "pełnowartościowi biali".

Szok?

A może nie tylko w USA byli (lub są) tak traktowani?

I tu mi się przypomniało jak gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych XX w zaszokowałem swoich niemieckich "kolegów" tezą, że jako człowiek wykonujący taką samą robotę nie powinienem się zgadzać na pracę za dziesiątą część wynagrodzenia niemieckiego specjalisty.

Dla moich niemieckich "kolegów" oczywistym było, że białemu Słowianinowi z Europy Wschodniej wystarczy do szczęścia parę marek i możliwość zakupu używanego VW Golfa

sobota, 18 listopada 2023

Rzeczpospolita AD 2023 i wiatr od Dzikich Pól wiejący

 Rok 2023 ma się ku końcowi i za chwilę zaczną się jego podsumowania.

Bez wątpienia był to rok ważny. Ale umówmy się... Nie ma lat nieważnych. Mogą być tylko lata stracone.

Mnie ten rok 2023 przypomniał o tym, że nasza historia nie zaczyna się w 1989 roku ani w 1918. Jest kontynuacją całego tysiąca lat tradycji oraz doświadczeń wielu pokoleń ludzi utożsamiających się z Polską i polskością.

Tak jak za tej Pierwszej przy okazji elekcji ożywają spory.

Czy być konserwatystą? Czy szybciej przyswajać zachodnie wzorce?

Czy nasze stronnictwa polityczne aby nie reprezentują czasem interesów obcych mocarstw?

A jeden z "mocnych kandydatów" do roli przywódcy jest notorycznie posądzany o to, że stanowi opcję proniemiecką.

Ech... Lata mijają a niektórym nadal ciężko jest się pogodzić z tym, że Rzeczpospolita może być dla wszystkich a nie tylko dla wybranych.

Nadal niektórym się wydaje, że ich głos powinien być ważniejszy od głosu ludu.

Co gorsza nad dyskusją polityczną w naszym kraju nadal zalega cień targowickiej zdrady. Tylko Moskwę zastępuje w tym sporze dziś Bruksela lub Berlin.

Mamy rok 2023, a jak przed wiekami patrzymy z niepokojem w stronę Dzikich Pól.

Patrzymy z niepokojem, bo trwa tam wojna, która może zbliżyć się do granic Korony. Kozacy znów biją się z dzikimi hordami. Tylko hordy te wysyła Moskwa, a nie Turczyn.

Świat się zmienił, ale historia i tak potrafi zatoczyć koło.

poniedziałek, 20 marca 2023

Dlaczego warto zainteresować się genealogią i kreślić drzewo rodowe?

Genealogią warto zainteresować się z wielu powodów.

Po pierwsze... Jest zajęcie, które dla osób ciekawych i chcących poznać historię swojej rodziny może być czymś naprawdę pasjonującym. Tylu informacji o pochodzeniu rodziny i nazwiska nikt inny nam nie dostarczy.

Czytanie metryk i kreślenie drzewa wciąga jak blogowanie... Tak, te zapisy w księgach będą dla pasjonata jak blog historyczno-obyczajowy pisany przez życie i plebanów w rodzinnych parafiach. 

Można sięgać do wielu dokumentów... Nawet w gazetach z epoki będą informacje o naszych przodkach. A to już lektura ciekawsza niż pomponik czy inny plotek.

Z metryk można dowiedzieć się naprawdę wiele. Nawet czasem więcej niż chcieliby uczestnicy opisywanych w tych aktach zdarzeń. Czasem o rzeczach, które miały na zawsze pozostać tajemnicą... alkowy. :)

Zapisy w metrykach mogą wyprostować nasze pojmowanie świata i relacji społecznych. Jest w nich naprawdę dożo informacji o tym jak żyli nasi przodkowie i jaki był ich status społeczny. Oraz, że nic nie jest stałe na tym świecie. Bo naprawdę wiele może się zmienić na przestrzeni wieków.

Nazwisko kończące się na -ski wcale nie musi oznaczać szlacheckiego pochodzenia.

A to, że czyiś przodkowie w XIX wieku mieszkali w mieście np. Łodzi nie oznacza, że rodzina jest mieszczańska.

Taka wiedza o własnych przodkach zdecydowanie przydałaby się polityczno-obyczajowym celebrytom, którzy czasem rzucają tekstami o tym, że za pewne zjawiska odpowiadają np. potomkowie chłopów.

Gdyby tacy celebryci mieli w sobie odrobinę pokory i wiedzy o własnym rodowodzie to moim zdaniem nie byliby aż tak skorzy do  segregacji ludzi ze względu na pochodzenie.

Bo jako naród (lub jak kto woli społeczeństwo) to wszyscy jesteśmy uformowani w wielkim tyglu procesów społeczno-historycznych. Dziedzicami tego wszystkiego co nam zostawili nasi przodkowie. Tradycji ludowej i dworskiej... A także tej, która pochodzi z innych kultur oraz narodów, które żyły wśród nas i obok nas. 

piątek, 10 marca 2023

Tu mam ciocię, tam mam wuja... Wnioski z przeglądania drzewa genealogicznego

Przeglądanie starych metryk, ksiąg parafialnych i zapisów archiwalnych daje dużo do myślenia i to nie tylko o tym gdzie jest to nasze miejsce w sztafecie pokoleń.

Dla mnie okazało się, że zapis w takich dokumentach jest dla ostatnich 200 lat bardzo bogaty i co najważniejsze... W miarę ciągły.

Pierwszy zapis pochodzi z 1816 i odnosi się do zawartego w tym roku związku małżeńskiego pary wdowców - Jana i Marianny. Ale w zapisie tym są też dane o ich rodzicach.

Niewiele wiadomo o tym z kim wcześniej byli związani. I czy wcześniej mieli dzieci z innych związków.

Ich jedyny syn Mikołaj jest moim bezpośrednim przodkiem. Takim pra_pra_pra_dziadkiem.

Ale jak się okazuje potomków Mikołaja było całkiem sporo... I może stąd to dziwne uczucie gdy okazuje się, że w tak wielu miejscach mam osoby, o których dowiaduję się, że są ze mną spokrewnione.

Aż dziw, że mam tak dużo cioć i wujków, w tylu miejscowościach na pograniczu dzisiejszych województw: świętokrzyskiego i małopolskiego.

Co więcej nawet tam gdzie się nie spodziewałem i wśród ludzi, o których bym nie przypuszczał.

Ale spostrzeżeń jest więcej.

Jak już napisałem zapis jest w miarę ciągły.

Akty powstałe po roku 1815 są zadziwiająco obszerne i zawierają dużo szczegółów. Szczególnie te z obszaru, który był włączony do powstałego w 1815 roku Królestwa Polskiego (Kongresowego). 

Z treści można się dowiedzieć nie tylko kto się urodził, kto zmarł, kto i z kim zawarł związek małżeński. Są tez informacje o rodzicach głównych uczestników zdarzenia, o ich wieku, a także o... ich statusie społecznym.

Księgi parafialne które przeglądam (od początku XIX w do lat okresu międzywojennego) mają ustaloną formę i są właściwie podstawowym dla tego czasu dokumentem urzędu pełniącego funkcję dzisiejszego USC. Taka była rola związków wyznaniowych i proboszczów.

W moich rodzinnych stronach w pewnym czasie proboszczowie katolickich parafii z urzędu odnotowywali także narodziny dzieci w rodzinach niekatolickich i niechrześcijańskich (głównie żydowskich). 

W zapisie jest 15 letnia luka... Brak ksiąg z lat 1860-1874... Czyżby miało to związek z represjami po Powstaniu Styczniowym?

Zachowane zapisy z lat od 1875 do 1915  były sporządzane w narzuconym przez carski reżim języku rosyjskim.

Zapisy takie czyta się często z wielkim trudem... Bo i ich pisanie proboszczom nie znającym biegle tego języka musiało z trudem przychodzić.

Na szczęście imiona i nazwiska nie są na siłę rusyfikowane. Nadal są polskie tylko czasem zniekształcone przy próbie zapisania z użyciem rosyjskiego alfabetu.

Ale czytanie tych dokumentów wymaga znajomości języka rosyjskiego i cierpliwości w odczytywaniu gryzmołów.

Wymaga też świadomości, że rosyjski okupant próbował narzucić nie tylko język ale i archaiczny kalendarz juliański. Na szczęście polscy proboszczowie pilnowali aby w metrykach znajdował się także zapis o dacie z właściwego dla naszej kultury kalendarza.

Aby przebrnąć przez taką lekturę trzeba jednak robić sobie notatki i kreślić drzewo zależności (drzewo genealogiczne).

Na szczęście są do tego pomocne narzędzia. Takie jak np. darmowy,dostępny na wiele systemów (Windows, Linux) program Gramps.


Ps

Polecam samodzielne poszukiwania bez wspomagania serwisami typu MyHeritage...

Jak zbierać dane to na własny użytek. 


Galeria:

Zapis w księdze urodzeń parafii rzymskokatolickiej z 1820 r. Ten dotyczy dziecka wyznania mojżeszowego. 


sobota, 11 lutego 2023

Bazylika w Saint-Denis - perła w sercu złych obrzeży Paryża

Północne obrzeża Paryża nie mają dobrej opinii. A do Saint-Denis przywarła wręcz łatka miejsca, od którego lepiej trzymać się z daleka. Miejsca, w którym stracić można nie tylko portfel.

Ale poza złą sławą "patologicznego przedmieścia" jest w Saint-Denis coś, co kusi turystę i wręcz zmusza do przełamania obaw. 

Dla osobistego spotkania z pięknem i majestatem pierwszej w świecie gotyckiej bazyliki warto postąpić wbrew temu, co zalecają internetowe poradniki.

Bazylika w Saint-Denis

Warto nawet jeśli wysiadając na stacji metra o nazwie Basilique de Saint-Denis nadal masz wrażenie, że pomyliłeś miejsce i trafiłeś w sam środek dystopicznej wersji jakiegoś świata równoległego.

Metro paryskie nie powala urodą i stacja Basilique de Saint-Denis nie jest jakoś szczególnie brzydka. Ale to, co zobaczymy po wyjściu na powierzchnię, sprawia, że zwątpimy w sens zapuszczania się w te rewiry. Nas wyprowadziło w sam środek wielkiego i koszmarnie brzydkiego centrum handlowego. Takiego połączenia arabskiego bazaru z betonowymi konstrukcjami rodem z sowieckiego poligonu czołgowego. Betonowy brutalizm i smród tak intensywny, że człowiek dziękuje za to, że trafił tu w lutym, a nie w środku lata.

Bazylika w Saint-Denis i fragment betonowej ściany centrum handlowego

Co gorsza nie ma wyraźnie oznaczonego dojścia do bazyliki... Wygląda to tak, jakby ktoś chciał celowo ukryć tę perłę gotyku przed turystami lub poszukiwaczami dawnych dziejów Francji.

Ale jak już trafimy na plac przed bazyliką to z wrażenia nogi same uginają się aby uklęknąć.


Tylko ten płot pod pozostałością północnej wieży i metalowe przypory przypominają, że patrzymy na obiekt bardzo poraniony przez ludzi i historię.

Wieża północna jest ponoć odbudowywana, ale ja nie jestem w stanie tego potwierdzić. Widać tylko ogrodzenia i metalowe wsporniki.

Wieża została częściowo rozebrana w 1846 roku po tym jak została uszkodzona uderzeniem pioruna.

Ale to nie jedyna rana na tym symbolu dziejów Kościoła we Francji.

Bo trzeba wiedzieć, że Bazylika w Saint-Denis to nie tylko pierwszy w świecie przykład gotyku. Przede wszystkim to miejsce szczególne w historii Francji. To nekropolia królów. I pod tym względem my Polacy możemy ją porównywać tylko do Katedry na Wawelu. 

I może dlatego jest nam trudno zrozumieć, jak to możliwe, że w pobliżu tej świątyni powstało tak koszmarnie brzydkie centrum handlowe.

Tak jak nie jestem w stanie pojąć tego, co kierowało motłochem oraz przywódcami francuskiej rewolucji, którzy w 1793 roku zdewastowali oraz sprofanowali to miejsce. Bo niszczenie piękna i profanacja sacrum nie mieści się w moim kanonie zachowań normalnych.

Ale jak widać Bazylika przetrwała celowe niszczenie, profanację królewskich grobów i grabież wszystkiego, z czego dało się pozyskać klejnoty i kruszce. 


I miejmy nadzieję, że przetrwa także nasze czasy... Na chwałę Bogu oraz ludziom dla spotkania z tym co święte i piękne.




Ps

Jeżeli ktoś się wybiera do bazyliki w Saint-Denis na niedzielną mszę, to lepiej wcześniej sprawdzić, w jakich godzinach są msze. Bo z tego, co zapamiętałem, to w dzień świąteczny są tylko trzy. Dwie przed południem i jedna o około 18ej.

Mnie się udało ledwo zdążyć na mszę o 10:00.

I dla tej mszy też warto było się tu wybrać. Bazylika w Saint-Denis warta jest mszy może nawet bardziej niż Paryż. Nawet jeśli jesteś wśród zgromadzonych w kościele wiernych jedynym Polakiem, a twój kolor skóry wyróżnia cię bardziej niż język, którym szepczesz słowa modlitwy.