piątek, 10 marca 2023

Tu mam ciocię, tam mam wuja... Wnioski z przeglądania drzewa genealogicznego

Przeglądanie starych metryk, ksiąg parafialnych i zapisów archiwalnych daje dużo do myślenia i to nie tylko o tym gdzie jest to nasze miejsce w sztafecie pokoleń.

Dla mnie okazało się, że zapis w takich dokumentach jest dla ostatnich 200 lat bardzo bogaty i co najważniejsze... W miarę ciągły.

Pierwszy zapis pochodzi z 1816 i odnosi się do zawartego w tym roku związku małżeńskiego pary wdowców - Jana i Marianny. Ale w zapisie tym są też dane o ich rodzicach.

Niewiele wiadomo o tym z kim wcześniej byli związani. I czy wcześniej mieli dzieci z innych związków.

Ich jedyny syn Mikołaj jest moim bezpośrednim przodkiem. Takim pra_pra_pra_dziadkiem.

Ale jak się okazuje potomków Mikołaja było całkiem sporo... I może stąd to dziwne uczucie gdy okazuje się, że w tak wielu miejscach mam osoby, o których dowiaduję się, że są ze mną spokrewnione.

Aż dziw, że mam tak dużo cioć i wujków, w tylu miejscowościach na pograniczu dzisiejszych województw: świętokrzyskiego i małopolskiego.

Co więcej nawet tam gdzie się nie spodziewałem i wśród ludzi, o których bym nie przypuszczał.

Ale spostrzeżeń jest więcej.

Jak już napisałem zapis jest w miarę ciągły.

Akty powstałe po roku 1815 są zadziwiająco obszerne i zawierają dużo szczegółów. Szczególnie te z obszaru, który był włączony do powstałego w 1815 roku Królestwa Polskiego (Kongresowego). 

Z treści można się dowiedzieć nie tylko kto się urodził, kto zmarł, kto i z kim zawarł związek małżeński. Są tez informacje o rodzicach głównych uczestników zdarzenia, o ich wieku, a także o... ich statusie społecznym.

Księgi parafialne które przeglądam (od początku XIX w do lat okresu międzywojennego) mają ustaloną formę i są właściwie podstawowym dla tego czasu dokumentem urzędu pełniącego funkcję dzisiejszego USC. Taka była rola związków wyznaniowych i proboszczów.

W moich rodzinnych stronach w pewnym czasie proboszczowie katolickich parafii z urzędu odnotowywali także narodziny dzieci w rodzinach niekatolickich i niechrześcijańskich (głównie żydowskich). 

W zapisie jest 15 letnia luka... Brak ksiąg z lat 1860-1874... Czyżby miało to związek z represjami po Powstaniu Styczniowym?

Zachowane zapisy z lat od 1875 do 1915  były sporządzane w narzuconym przez carski reżim języku rosyjskim.

Zapisy takie czyta się często z wielkim trudem... Bo i ich pisanie proboszczom nie znającym biegle tego języka musiało z trudem przychodzić.

Na szczęście imiona i nazwiska nie są na siłę rusyfikowane. Nadal są polskie tylko czasem zniekształcone przy próbie zapisania z użyciem rosyjskiego alfabetu.

Ale czytanie tych dokumentów wymaga znajomości języka rosyjskiego i cierpliwości w odczytywaniu gryzmołów.

Wymaga też świadomości, że rosyjski okupant próbował narzucić nie tylko język ale i archaiczny kalendarz juliański. Na szczęście polscy proboszczowie pilnowali aby w metrykach znajdował się także zapis o dacie z właściwego dla naszej kultury kalendarza.

Aby przebrnąć przez taką lekturę trzeba jednak robić sobie notatki i kreślić drzewo zależności (drzewo genealogiczne).

Na szczęście są do tego pomocne narzędzia. Takie jak np. darmowy,dostępny na wiele systemów (Windows, Linux) program Gramps.


Ps

Polecam samodzielne poszukiwania bez wspomagania serwisami typu MyHeritage...

Jak zbierać dane to na własny użytek. 


Galeria:

Zapis w księdze urodzeń parafii rzymskokatolickiej z 1820 r. Ten dotyczy dziecka wyznania mojżeszowego. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz