Ślimaki bezskorupowe (pomrowy) to prawdziwa zmora ogrodnika i działkowca. Nie dość,że ohydne to jeszcze potrafią w błyskawicznym tempie wykończyć młode uprawy. Potrafią jeść wszystko co zielone i właśnie wzeszło... Ogórki, sałata, młode krzaczki pomidorów... To wszystko może paść łupem tych oślizłych żarłoków.
Pozbycie się ślimaków (pomrowów) z grządek wydaje się czasem zadaniem niewykonalnym.
- Ręczne zbieranie wydaje się pracą Syzyfa bo zebranych najeźdźców zastępują równie liczne rzesze, równie żarłocznych ślimaków (pomrowów).
- Sypanie trucizny... Bez sensu... To co rozsypiesz wniknie też do gleby i roślin w niej zakorzenionych. I tak truciznę wprowadzisz sam w coś co potem będziesz jeść.
- Posypywanie solą... Działa na ślimaki. Owszem zdychają ale dla roślin sól też jest szkodliwa.
Na szczęście żarłoczność i brak umiaru jakim cechują cię te obślizłe potwory jest tym co pozwala na to by sposobem pozbyć się ślimaków (pomrowów) z przydomowego ogródka.
Sposób 1 - Wywabienie bez niszczenia ślimaków
Można w pobliżu ogródka wysypać kupkę resztek kuchennych w postaci liści kapusty, obierek itp. resztek roślinnych... Gnijące resztki działają na ślimaki jak wabik.
Znaczna część potworów porzuci warzywa i przeniesie się do paśnika oferującego bardziej aromatyczny pokarm.
Niestety sposób ten ma jedną zasadniczą wadę. Ślimaki (pomrowy) nadal będą w pobliżu. A dostarczanie im pokarmu może wręcz tylko polepszyć ich warunki do życia oraz rozmnażania.
Sposób 2 - ostateczny
Jak się okazuje ślimaki (pomrowy) to "nałogowi alkoholicy", a zapach piwa jest dla nich wyjątkowo silnym wabikiem. Najtańsze piwo, nawet bez gazu, takie już całkiem niepijalne wlane do słoika tworzy pułapkę, w której topią się ślimaki.
Ten, który wlazł do środka już nie wyjdzie. A już po jednym dniu słoik może być pełen upitych i utopionych ślimaków.
Tylko co jakiś czas trzeba opróżniać słój i dolewać nową porcję wabika (piwa).
Jak widać alkohol odbiera "rozum" także ślimakom.
sobota, 27 lipca 2019
piątek, 26 lipca 2019
Publiczny "petting" i inne zboczenia dzikich Polaków
Polska to dziki kraj, a ludzie tu żyjący nadal wstydu nie mają.
Dzikusy nadal akceptują publiczne paradowanie za zboczeniem polegającym na uprawianiu w miejscach ogólnodostępnych różnych form "pettingu". I nie chodzi mi tu o publiczne drażnienie okolic szczególnie wrażliwych, a o zaśmiecanie przestrzeni publicznej petami.
Idziesz na plażę i chcesz się spokojnie nacieszyć słońcem, ciepłym piaskiem i tym co dyskretnie widać zza parawanów, a tymczasem już przy pierwszej próbie zalegnięcia na wygrzanym piasku dostrzegasz liczne ślady po palaczach, którzy wcześniej uprawiali w tym miejscu "petting".
Zgorszony porzucasz plażę i idziesz do najbliższej knajpki... Ale i tu na wejściu wita cię słoik pełen petów. Widok, który właściwie powinien odbierać apetyt najwyraźniej nie przeszkadza znacznej liczbie palących (i niepalących) dzikusów z kraju nad Wisłą.
Zaczynasz się zastanawiać na tym kim są ci dzicy swawolnicy od publicznego "pettingu" i ze zgorszeniem stwierdzasz, że to zboczenie szerzy się wśród wszystkich warstw społecznych już prawie IVej RP. Tak samo petują menele pod budką z piwem jak i korpoludki na schodach przed biurowcem oraz studenci na wygonie...
Jedziesz samochodem, a na twojej szybie nagle ląduje pet wyrzucony przez zboczeńca petujacego się w ciężarówce. Zajeżdżasz na parking by odetchnąć a tam witają cię kupki petów, które sobie tam postanowili wytrzepać z popielniczek właściciele służbowych lexusów, octavii i/lub fordów.
***
Najbardziej wyrafinowaną formą "pettingu" w PL jest "PETting" wysokogórski.
Polega on na zabieraniu ze sobą butelek z piciem i pozostawianiu nich na szlaku pustych.
Dzięki tej formie publicznego "PETtingu" tatrzańskie i bieszczadzkie szlaki zostały ubogacone plastikiem w formie bardzo różnorodnych opakowań PET.
Dzikusy nadal akceptują publiczne paradowanie za zboczeniem polegającym na uprawianiu w miejscach ogólnodostępnych różnych form "pettingu". I nie chodzi mi tu o publiczne drażnienie okolic szczególnie wrażliwych, a o zaśmiecanie przestrzeni publicznej petami.
Idziesz na plażę i chcesz się spokojnie nacieszyć słońcem, ciepłym piaskiem i tym co dyskretnie widać zza parawanów, a tymczasem już przy pierwszej próbie zalegnięcia na wygrzanym piasku dostrzegasz liczne ślady po palaczach, którzy wcześniej uprawiali w tym miejscu "petting".
Zgorszony porzucasz plażę i idziesz do najbliższej knajpki... Ale i tu na wejściu wita cię słoik pełen petów. Widok, który właściwie powinien odbierać apetyt najwyraźniej nie przeszkadza znacznej liczbie palących (i niepalących) dzikusów z kraju nad Wisłą.
Zaczynasz się zastanawiać na tym kim są ci dzicy swawolnicy od publicznego "pettingu" i ze zgorszeniem stwierdzasz, że to zboczenie szerzy się wśród wszystkich warstw społecznych już prawie IVej RP. Tak samo petują menele pod budką z piwem jak i korpoludki na schodach przed biurowcem oraz studenci na wygonie...
Jedziesz samochodem, a na twojej szybie nagle ląduje pet wyrzucony przez zboczeńca petujacego się w ciężarówce. Zajeżdżasz na parking by odetchnąć a tam witają cię kupki petów, które sobie tam postanowili wytrzepać z popielniczek właściciele służbowych lexusów, octavii i/lub fordów.
***
Najbardziej wyrafinowaną formą "pettingu" w PL jest "PETting" wysokogórski.
Polega on na zabieraniu ze sobą butelek z piciem i pozostawianiu nich na szlaku pustych.
Dzięki tej formie publicznego "PETtingu" tatrzańskie i bieszczadzkie szlaki zostały ubogacone plastikiem w formie bardzo różnorodnych opakowań PET.
Subskrybuj:
Posty (Atom)